poniedziałek, 13 października 2008

Pokój miłości i susiak na wyłącznośc

Podróżowanie autostopem ma funkcje szalenie edukacyjną. Zawsze czegoś się dowiaduje od kierowców.Tym razem pojechałyśmy z Kaska we 2. Zostawilysmy nasze kozy na wylocie z miasta.
W te i z powrotem było łącznie 5 samochodów. Żadnego nie łapałyśmy dłużej niż 10 minut, a 2 pierwsze złapałyśmy w minutę. Wysoki chudy tyczkowaty facet woził nas po jakiś wertepach żeby wywieźć na wylotówkę gdzie złapałyśmy siwego sprzedawcę bajek, który jechał na targi książki w czerwonym swetrze i pod krawatem. Przeuroczy:)
Potem młoda parka podrzuciła nas pod sam dworzec, gdzie spotkaliśmy się z erasmusowymi dziećmi, które bały się jechać stopem i zapłaciły po 30 Euro za pociag. Podroż zajęła im dokładnie tyle samo czasu co nam. Koło plaży "chambre d'amour" jest świetna knajpa gdzie maja pyszna pizze, nazywa się "come-di". Tego dnia zrobilismy sobie przejazdzke rowerową po Bayonne, rzadko to mówie, ale ciekawe miasto. Problem z mieszkaniami polega na tym, że, jak widac na zdjeciu, kamienice są cholernie wąskie i dlugie, przez co mieszkanie ma przykladowo 4x2om, czyli jest duze powierzchniowo ale troche kijowo tak mieszkac z jednym oknem na szczycie, jak w ogórku:) Maja tu słynną czekolade,czylicos co mnie interesowało najbardziej i na co poszło 30 Euro. Ta czekolada to spuscizna po Żydach portugalskich, którzy uciekli do Bayonne w czasie inkwizycji. Wieczorem zainstalowaliśmy się w auberge de jeunesse i poszybowaliśmy na plażę i do baru apres sufr. Po powrocie do schroniska zaliczyłam jeszcze parę pogawędek w komunalnej łazience o 3 w nocy. Dostałam teoretyczne lekcje surfingu na dzień następny od Michela, Amerykano-Szwajcaro-Szweda, któremu pożyczyłam ręcznik. Mieszaliśmy angielski z francuskim i dogadaliśmy się świetnie. Najgorzej jest zrozumieć Angoli. Fatalny maja ten akcent, ŁooOOOoooołta (water), NooOOOooooomli (normally).
Jest taka brytyjka z wydłużoną twarzą jak mówi z akcentem to jakby włączyć deformacje dźwięku. I brytyjczyk, na zdjeciu po lewej:) Masakra:D

Spowrotem trzeba było się wydostać z Anglet do Bayonne. Stanęłyśmy na przystanku, nikogo nigdzie. Jada jeepem chłopacy, którzy byli tez w schronisku. Patrzą z pode łba co my robimy. Po 2 minutach wracają z drugiej strony, znowu się gapia i machają do nas. Przejechali. Po kolejnych 2 minutach znowu jadą i tym razem się zatrzymują. "What the fuck is this PAU??". No i z tłocząc sie z deskami surfingowymi podjechałyśmy na wylotówkę ze szwajcarami, którzy słuchali Paktofoniki w samochodzie:) dam głowę ze byli zjarani. Kręcili się po rondzie i prawie przychrzanili w kolesia. Ja wtedy przychrzaniłam w deskę surfingowa. Z wylotówki złapałyśmy kolesia z Pau, ktory siedział rok w chinach i teraz wiem juz czemu chinolom się popieprzyło i nie zczaili ogłoszenia z rowerem. Podróze kształcą:)
Okazuje się ze po chińsku sprzedawać i kupować to praktycznie ten sam czasownik, rożni się tylko akcentem. Fonetycznie jest to mniej więcej "maaj" i "maj" (jedno ma akcent w gore, drugie w dół).

Brak komentarzy: