Pokoje są tak małe, że ledwie się mieszczą 4 osoby (chociaż wczoraj na wieczorną imprezę weszło 16:) niecałe 9m2 w tym "lazienka" (umywalka za scianką lub zasłonką) i u niektorych jeszcze lodówka (zajmująca ok 1/5 powierzchni pokoju). Generalnie nie ma gdzie się podziac chcąc posiedziec wieksza grupą, bo na salę naukową trzeba się zapisywac tydzien wczesniej. Podobnie jak na pranie. Tylko to w akademiku 30 minut piechota stąd,bo tu nie dziala od kilku miesiecy. Trzeba sie przyzwyczaic ze tu jak cos nie dziala to po prostu zostawiają status quo, wiec na działającą pralkę tu nie ma co liczyc. W Polsce wszystko "da sie załatwic", tutaj póki co nie moglam znalezc sposobu.
Az do dzis, i juz wiem dlaczego. Bo zawsze były baby.
Jackie, to nasz nocny stróż o wielkim brzuchu i jak to sie u nas mowi - sercu.
Ubabrał sie cały jak pomagal mi reperowac rower (tak, rozwalilam go juz nastepnego dnia po kupieniu), dał mi ladniejsze koce, moglam sobie wymienic zaslonke w pokoju na zieloną, i otworzyl mi pokój na 10 pietrze zebym sobie wymienila krzesla na 2 jednakowe i nowsze i jeszcze zgarnelam smietnik. Tylko mam nikomu nie mowic ze tak zrobilismy;-)
środa, 1 października 2008
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz