niedziela, 8 lutego 2009

Ośrodki Narciarskie w Pirenejach cz.1

Miałam opisać 4 miejsca ale wczoraj zamiast do La-Pierre-Saint-Martin zabrali nas znowu do Cauterets, bo autokar ponoć by nie podjechał pod górkę w St.Martin. Do Cauterets zresztą zakładaliśmy łańcuchy jak nas postawiło w poprzek na zakrecie a po prawej mielismy 30 centymetrów do przepasci. Tak serio to moze z autokarem nie ma zartów bo to w koncu jeden z najniebezpieczniejszych srpdków transportuyale co do samochodów to troche przesadzaja, raz prawie odwołali wyjazd bo spadł snieg i nie bylo samochodow z lancuchami zeby pojechac,pozwolili jechac jak kupimy lancuchy. Mniejsza o to. Małe podsumowanie 3 stacji narciarskich w Pirenejach:1. Cauterets
Z miasta wjeżdża się do stacji szybkimi kabinami do których na dole jest ogrooooomna kolejka między koło 10. Czeka się przynajmniej godzine, ogromne kolejki do kas, szczególnie w weekendy, wiadomo. W Pirenejach przydaje się mieć kartę chipowią N-Py, dzięki ktorej zawsze wchodzi się bez kolejki boczną bramką i karta jestskorelowana z kontem bankowym wlasciciela, przy przechodzeniu przez bramke, sciąga z konta odpowiednią sumę (zniżkową). Wygodne. A jeszcze wygpodniejsze jest jezdzenie z uniwerkiem. Studencki całodniowy zamiast 22, kosztuje 14 i tez jak sie ladnie usmiechniesz ze grupa ma zbiórke za 10 min na górze, to wchodzisz bez kolejki. Karnet sprawdzany jest tylko raz, na dole, potem wszystkie wyciągi są bezproblemowe i nie ma bramek. U góry juz nie czeka się w kolekjach, kazda kanapa ma boczne wjazdy dla pojedynczych jeźdzców więc idzie bardzo szybko. Problem w tym ze trasy mogą się szybko znudzić. Stacja jest polozona wysoko i za kazdym razem jak tam bylam to na szczycie psuła się widoczność. Plan przedstawia trochę tras niebieskich, kilka czerwonych i 2 bodaj czarne. Któregos dnia jezdzilam po wszystkim, bez mapy. Nie ma wielkiem roznicy miedzy trasą niebieską a czarną. Ja bym tak na prawde wszystkie trasy wyceniła nam na czerwone. Poza tym nie ma zbytniego zróżnicowania w charakterze tras. Dolinka, wszystkie trasy prowadzą do niezbyt ciekawego Accueil, bez specjalnych fajerwerków w knajpach i bez klimatu. Polecam średnio.


2. Gourette
Tu zawsze jezdzimy w czwartki i nigdy nie mam dosyć! Są tu i baaaaaaaaardzo szerokie trasy, i bordercross, i porządnie wybierające czerwone, i malownicza, spokojna długa zielona trasa i troche niespodzianek, zróżnicowane niebieskie, slalom oraz hors-piste czyli free ride. Super klimatyczna knajpka przy kasach, następnym razem sprawdzę nazwę. Polecam do nauki,mozna spokojnie zacząć od zielonej trasy, wjazd kabiną, potem spróbowac niebieską. Są tez dywaniki więc nie będzie to nauka na głębokiej wodzie. No chyba, że ktoś chce. To może. (Polecam;-)) Samo miasteczko jest niezbyt urokliwe, to jedyny minus, żeby czepialscy mieli coś dla siebie.


3. Luz-Ardiden
Duża stacja z bardzo dobrze przygotowanymi trasami, dobrze oznakowanymi, przepiękne widoki i duzo porządnego zimowego szaleństwa, snow park, half-pipe. Byłam tam raz, było fantastycznie i koniecznie chcę tam wrócić. Długie trasy z zakrętami, czyli to co lubię.

***
We wrancji najlepiej się jezdzi koło południa, gdy wszyscy jędzą swoje sandwiche na dejeuner. Trasy są puste bo wszyscy siedzą w barach. Poza "midi" bary są praktycznie puste. Nigdy tego nie zrozumiem, wszyscy jak jeden tłumon....

środa, 4 lutego 2009

PAU









Zostaję tu na drugi semestr, przynajmniej do końca roku akademickiego więc ciąg dalszy bloga nastąpi... A teraz mała relacja wspomnieniowa z jednych z pierwszych spacerów bo bulwarze pirenejskim... i zdjęcie Kasi z wędrówki po górach... i z wieczorku guitarra espagnola urodziny Amai 17 listopada:)... i z przyjazdu Pawła z Anglii z autem zawalonym kartonami, które wwoziliśmy jedyną działającą windą jeszcze wtedy na 11 piętro, trzeba było zobaczyc miny wkurzonych chinczyków - szkoda ze nie zrobilam zdjecia!!!) a trwało to przynajmniej 2 godziny. Przyjąwszy kilkaset kilo w objętościowo niemałych kartonach mój pokój zmniejszył swoją powierzchnię kwadratowąz 8 do 3 m.... i z wieczorku guitarra espagnola urodziny Amai 17 listopada:)

Z półki a z lodówki

Jaka jest różnica między kupieniem powerada z półki sklepowej a z lodówki?
Odpowiecie pewnie, że przyjemniej wypić zimny i ot taka właśnie.
A nie, bo jest jeszcze różnica w cenie, 0,50E co aktualnie robi ponad 2,50zł.
Uśmiałam się po pachy, pan sklepowy w Casino już mnie nie lubi.

Ze skrajności w skrajnośc



30 i 31 stycznia:)
Jednego dnia 23C i remis w tenisa,
Drugiego dnia 5C i zwycięstwo ze stokami Pirenejów:)

Nie poznajesz?

Wieczorem w Leclercu, po całym dniu na stoku podchodzi do mnie od tyłu czarny wylansowany koles. Nie poznajesz mnie? Minęłaś mnie bez reakcji. "Ah cześć! Oczywiście ze cie poznaje!" [a wcale nie, tylko czułam, że kurna lepiej by było żebym poznawała tym razem. Liczyłam ze mnie olśni, ze się domyslę z tego, o czym będzie do mnie mówił, i skojarzę fakty. Istotnie, udało się, na szczęście i mam nadzieję, że nie wyszło aż tak źle. To był ten Kongijczyk od stopa do Biarritz i od narzeczonej, którą spotkałam w wesołym miasteczku]. Pau jest za małe. Ale jest blisko na narty! :)

Nagły Intensywny Chaos - Ewakuacja Agaty

Tyle posiedziałam na święta w Polsce, że guzik mnie widzieli. Ja ich nie więcej. Zgodnie z impulsem kupiłam kuszetkę do Berlina na 31 grudnia a stamtąd samolot do Nicei na sylwestra. Padało, wszyscy narzekali, że zimno, a mi było tak ciepło haha! Jak ktoś lubi dużo fajerwerków, to lepiej zostać w Polsce, nawet na wsi:) A jak ktoś lubi pójść na spacer promenadą anglików 1 stycznia z samego rana po wschodzie i byc pierwszą osobą w 2009 pijącą pyszne cappuccino (mają! prawdziwe! bo to w końcu dawna Italia) na samej plaży w Nicei, to może już tylko mi pozazdrościć albo zrobić to w 2010:)
Zapraszamy do szafy, która zawiezie na 2,3,4 lub 6 piętro:) - W budynku w krórym mieszkałam w Nicei:)

Ale żeby stamtąd wrócić do mojego zapyziałego Pau (co po portugalsku znaczy kutas, więc Brazylijczycy mówią znajomym, że pojechali po prostu w Pireneje do Francji) przesiadając się dwukrotnie na inne pociągi i w jednym siedząc na podłodze z braku miejsc, płacisz tyle co za 4 ryanary. Poruta, 86E za bilet powrotny do Pau, 11h drogi. Bojkotuję pociągi we Francji!!! Kupie sobie samochód i już!

wtorek, 3 lutego 2009

Barcelona przed gwiazdką


Święta miałam spędzić we Francji, może z kimś kto mnie przygarnie, może sama. Szybko jednak zauważyłam, że tu raczej nie ma takiej tradycji, że na święta nie zostawia się ludzi samych.

Listopad nie był najszczęśliwszym miesiącem.. Do czego już się przyzwyczailiśmy na naszej półkuli myślę.. Pogoda się zepsuła, padało 2 razy w ciągu tygodnia. Raz przez 4 dni, raz przez 3.

Do tego miałam serdecznie dość wszelkiej maści samców napotykanych tu i tam. Był to tez miesiąc przemyśleń, miałam w głowie mały wulkan.
I zaczęłam kombinować. Loty drogie ale rozwiązanie się znaleźć musi. Znalazłam lot bezpośredni Easy Jetem z Barcelony do Poznania. Kupiłam. Jak się dostanę do Barcy? Przecież są jacyś Hiszpanie na Erasmusie to na pewno któryś ma samochód i będzie jechał do domu na święta i mnie zabierze. No i istotnie, było paru Hiszpanów, ale to to, to tamto....

W rezultacie pojechałam z Jeorge, który mieszka w Madrycie i wysadził mnie w połowie drogi (w Zaragozie) o 22:00 i stamtąd miałam dojechać nocnym pociągiem, być o 8:30 w Barcelonie czyli cacy. Ale mój pociąg odwołali. Wykombinowałam więc ichniego "pekaesa" ale z lądowaniem o 4 w nocy w Barcy. Na dworcu w poczekalni nie można było zamykać oczu bo przychodzili z rózgą. Kimanie zabronione. Bez jaj. Więc nici z drzemki, całe szczęście, myślałam sobie, że nie wzięłam autobusu który wyjeżdża o 4 i jest na miejscu o 7, jak myślałam na początku żeby się w zdrzemnąć przed odjazdem. Potem jednak się okazało ze nie było żadnej dobrej opcji bo wysiadka o 4 rano na dworcu w Barcelonie, bez mapy, bez noclegu, z bagażami (między innymi cały mój sprzęt foto z laptopem i prezenty swiateczne), gdzie w schronisku nikt nie odbierał telefonu a taksówkarz powiedział żebym nie szła sama bo to najniebezpieczniejsza dzielnica i na dodatek myśląc tylko o spaniu to nie była najprzyjemniejsza przygoda. Dostałam się na Arago, stara kamienica, nie wyglądało na hostel. Drzwi główne były na szczęście otwarte. Ale hostel nie, i nikt nie otworzył. Gapiłam się tylko w judasza, chcąc się przez niego przecisnąć do środka. Ostatecznie usiłowałam nie zasnąć na tej klatce schodowej, ale nie mam pojęcia czy mi się udało, czy nie. O 6 miałam szczęście, angole wychodzili na samolot wiec wślizgnęłam sie do srodka i walnęłam na kanape w salonie. I tak spałam do 10 jak już było całkiem gwarno. No, z pobudką o 8:30, tata pytał czy dojechałammoim nocnym pociągiem namiejsce i wszystko dobrze. Podejrzewam, że odpowiedziałam "tak tato, wszystko dobrze".

Swoją drogą hostel rewelacyjny. 10 Euro za noc, darmowe wi-fi, 2 kompy, kuchnia do dyspozycji, lazienki w porzo, woda gorąca, atmosfera przyjemna, 2 kroki od centrum (niecałe 10min do Placa Catalunia) - Sant Jordi Hostel, Arago 268 i 20 min pieszo do dworca autobusowego (estacione nord) skąd odjezdzaja autobusy na lotnisko w Gironie. (12 E w jedną stronę).
Złaziłam Barce pieszo, bylo cieplutko, miałam tam kilka dni, od 20 do 24 grudnia.
Idąc Ramblą któregoś dnia, sama, nagle wyrasta przede mną facet koło 40 z pytaniem czy jestem polką, bo jemu tak sie wydaje, bo był w Polsce wiere razy i jest zauroczony. Zdziwiona "taak" kontroluję torebkę (standard;-)), chciał postawic mi pare (sic!) kaw i zabrac do Muzeum Picassa, khem.. a jak nie to powiedział, żebym mu dała swoj adres to mnie odwiedzi bo duzo podróżuje... I ta pianka od cappucino przy jego wardze... bleh!
Zostawiłam gościa i poszłam do magika. Zabrał mi płaszcz i robił na nim jakies czary-mary. Włócząc się tak po Barcelonie, spotkałam dotrzymującego mi kroku agenta, również słóżb specjalnych, najwidoczniej dostalismy wzajemną misję;-) Ot tak świat jest mały, i ludzie czasem się mijają na ulicy... różnych krajów. Musieliśmy omówic interesy więc poszlismy razem na obiad. Nigdy nie chodzcie na obiad na Rambli!!! Chyba, że na rządowy portfel;-) W kazdym razie podniebienie miało swoje święto. Zamówilismy małą paellę na pół i chcielismy na przystawke posmakowac jakis mix tapas. Kelner juz sie nami zajął. Przyniosl talerz kalmarów, krewetek, nadziewanych papryk, szynki z karaibów, jakis kanapek itd. Na muszelce małża ułożyły się smiesznie cyfry 76, poważnie, smielismy się, że to znak. i owszem. Na tyle opiewał rachunek (w euro!!!). Oczywiscie nie zapłacilismy, bo co to ma byc. Chcielismy żeby facio wyłysiał, ale już był łysy. Okazało się, ze dał nam wszystkei dania z karty jakie figurująw przystawkach. W liczbie 6. Zapłacilismy po bożemu za 2 przystawki, po jednej na osobe i za paelle. Koniec basta. Ale niesmak pozostał.