Noc spędzam na lotnisku w Stansted. Na podłodze. Śpiworek i ... i nic. Za duże podniecenie żeby spac. Rano kawa XXL na uspokojenie i do następnego samolotu. 2 siedzenia obok były wolne wiec spię wygodnie od "unfasten seatbelts" do "fasten seatbelts". Jasiek nierozłączny przyjaciel.
Łezka się kręci w oku jak widzę przy londowaniu napis "Pau". Spełniło się marzenie siedmiolatki w różowych sandałkach, która chciała skończyć studia we Francji. Piąty, ostatni rok studiów i w końcu oto jestem. Ostatni gwizdek.
Wychodzę z lotniska, po obu stronach palmy, łapię stopa i 30 Euro za transport z lotniska mam w kieszeni. Okazuje się, że babka, która mnie zabrała, wykłada na uniwerku w Pau i to na moim wydziale. Ba, nawet na moim kierunku. Świat jest mały.
Podjechałam pod samo biuro CLOUS'u, gdzie załatwia się papiery akademik itp. Oczywiście okazało się, że mojego nazwiska nie mają w komputerze i w ogóle nie mam mieszkania, ale wyjście jak zwykle się znalazło i dostałam to co chciałam.
Poznaję pierwszą osobę w Pau, angielkę Charlotte.
Z jednym plecakiem na plecach i drugim na brzuchu jak wielbłąd ruszam w strone mojego lokum. Po drodze odpoczywam sobie na ławce otoczona tobołami z mapą ręku i nosem w mapie, podchodzi do mnie chudy dwumetrowy murzyn w garniaku: - "Excusez-moi, vous etes d' ici?"
Docieram do Cite Universitaire Corisande d'Andoins. Obczajam jakie pokoje są wolne, sprawdzam w notatniku porady Kuby, biorę 1107. Ostatnie, 11 piętro wieży, ostatni pokój.
Gramolę się do góry, winda jezdzi tylko na nieparzyste piętra, mam szczęście. Kuchnia za to jest tylko na parzystych. Nie ma dobrze, albo - albo:)
W windzie czytam wielki afisz, żeby uważać na "blattes", kuśwa, co to blattes, karaluchy?? Ano karaluchy...

Wchodzę do pokoju... Mała, pusta, ciemna dziura na szczura. Ale z widokiem na pireneje. No, jak się porządnie wychylić;) Zawsze chciałam mieszkać wysoko i mieć mniejszy pokój. No to mam:)
Łapię wi-fi w pokoju, przerywa, ale jest.
Zrobiłam porządne zakupy bo nic ze sobą nie przywiozłam. Talerz, kubek, widelec... Z 2 wielkimi torbami gramolę się na przystanek autobusowy, ale nie ma dobrze - autobusy tu jeżdżą tylko do godz. 19 z minutami, właśnie ostatni odjechał, wiec zaiwaniam pieszo.
Kładę sie do pustego łóżka i grzmot, porządna burza jak przystało na dobry koniec tego pierwszego dnia na obczyźnie. Nie żartuję. A tak wiało, że okna wychodziły z siebie. Deszcz za oknem i kilka kropli na moim Jaśku.
Szkoda, że nie pamiętam co mi się śniło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz